Forum GRONO (NIE) ODKRYTYCH TALENTÓW Strona Główna
Wejście Rząkiera.

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum GRONO (NIE) ODKRYTYCH TALENTÓW Strona Główna -> Jednoczęściówki
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Mondrala



Dołączył: 31 Mar 2007
Posty: 400
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/10
Skąd: Ze Stumilowego Lasu

PostWysłany: Pią 21:04, 06 Kwi 2007    Temat postu: Wejście Rząkiera.

Taaak, opowiadanie fanzinowe, jak stwierdził mój... znajomy. Domyślicie się, dlaczego. I niech nie przeraża was ogrom tekstu - czyta się naprawdę szybko Smile
A sprośne teksty to moja specjalność.

***

"Powoli nadchodził poranek - zwiastun dobrej nowiny, zwycięzca ciemności, a także pogromca wszelakiego zła, zadomowionego w Podziemiu... Jasne promienie otulały swą poświatą pobliskie domostwa, kładąc cienie na spragnione miejskiego gwaru ulice, a wesoły śpiew ptaków wprost cieszył ucho nielicznych o tej porze przechodniów. Powoli miasto zapełniało się przejezdnymi tragarzami, którzy z niewiadomych nikomu przyczyn nigdy nie potrafili dostosować się do panujących w Podziemiu norm, takich jak rozpoczynanie dnia o normalnej dla mieszkańców godzinie, a także rozpoczynanie go z uśmiechem przyklejonym do warg i nie chcącym z nich zejść do, conajmniej, pory obiadowej."

Choć te zdania mogły wydawać się czytelnikowi całkowicie absurdalne lub pozbawione sensu, w rzeczywistości rzecz ma się nieco inaczej, niż to czytelnikowi sugeruje jego własne doświadczenie... Otóż, Podziemiem kierowały całkiem inne prawa, niż zazwyczaj w miejscach o podobnej nazwie są spostrzegane.

Pozwoli czytelnik, że pozwolę sobie przywołać następujące sprawozdanie z podróży do podziemia... Niech czytelnik nie próbuje zachodzić w głowę, jak udało mi się do niego dostać, bo to dość długa i krępująca opowieść.

Stary trubadur (niech Światłość świeci nad jego duszą) Rząkier, pisał kiedyś o dość niebezpiecznych przeżyciach wiążących się z pobytem w Lorerianie, dawnej stolicy Podziemia, które to przeżycia przyprawiły go później o urazy psychiczne (co jest oczywiście sprawą osobistą, tak samo zresztą jak i przyczyna owych urazów). Trubadur, jak to trubadur, zawsze może pochwalić się życiem obfitującym w najciekawsze historie, oczywiście tylko i wyłącznie z jego udziałem, dlatego zbrodnią byłoby przywołać te przygody w jednym słowie, a co więcej obrazą dla, niech spoczywa w pokoju, mistrza Rząkiera... Więc chyba drogi czytelnik zgodzi się ze mną i powie, że już nie może usiedzieć na miejscu, gdy słyszy o najznakomitszym z wierszokletów i powstrzymać się nie może aby nie wypowiedzieć słowa podziwu nad jego działalnością pozagrobową. Już czytelnik ochłonął z wrażenia? A więc... przedstawienie czas zacząć!

Co ze słów trubadura miało wynikać, czyli Podziemie w oczach wierszoklety.

Do głowy, jak zwykle w takich sytuacjach, przychodziła mu tylko jedna myśl, związana z taktycznym odwrotem. Oczywiście, jak jeszcze częściej w takich sytuacjach się zdarza, nie było łatwym zadaniem wybrnąć z tego bagniska, gdy tkwiło się w nim po uszy. Nerwowym wzrokiem potoczył po zebranych wokół niego jegomościach, wyraźnie oczekujących od niego prawości i sprawiedliwości, którą on zaś w najmniejszym nawet stopniu nie zamierzał się z nimi dzielić.

- Sprawiedliwości, mówicie? - szepnął cicho, nadal wodząc wzrokiem po zebranych. Odpowiedział mu zgodny pomruk.

- Ano, wspominaliście gdzieto o sprawiedliwej zapłacie, Rząkier - resztki jajecznicy osadzone na bokobrodach przysadzistego męża zadrgały w takt wypowiadanych przez niego słów. Przekrwione oczy utkwione były w dość pokaźnych rozmiarów sakiewce, przytwierdzonej do pasa wierszoklety.

- Niech mnie bies pożre, jeśli nie prawdę on powiada... - dodał stojący obok. - Właśnie coś mnie świta, że obiecywał nam waszmość Rząkier po trzydzieści kopów od łebka...

Właściwie problem polegał na tym, że trubadur aż zbyt dobrze pamiętał, co obiecał temu zbiorowi mięśni. A jeszcze większy, że i oni wydawali się nie bimbać pod stołem, gdy chodziło o wymierzanie sprawiedliwości, co na Rząkierowe nieszczęście lubili robić ponad wszystko.

- Tak, tak... Pozwolą waszmościowie, że udam się do komnaty... Tam już poczynię ostateczne obliczenia co do przysługującej wam należności - szczęśliwie zebranych tam łebków nie było najmocniejszą stroną myślenie, bo tylko popatrzyli po sobie i jak jeden mąż skinęli głową, nie zauważając kropli potu, która wystąpiła na czoło wierszoklety. Jego żołądek niemalże wywrócił się w miejscu, a z ust wydobyło się ledwo słyszalne odetchnięcie. Szybko machnął ręką na Miejscowego, po czym czym prędzej udał się do miejsca swego spoczynku, zostawiając Poborców na balkonie.



Do pakowania nie było zbyt wiele... Ot, kilkanaście tomów poezji, naręcze strojów wyjściowych i cała reszta drobiazgów niewartych wspominania, dlatego też niewiele czasu zajęło mu kierowanie Miejscowym, który tylko co jakiś czas zatrzymywał się aby odsapnąć, klnąc przy tym jak mieszkaniec Podziemia. W czasie gdy on niezmordowanie zapełniał wykonaną z cielęcej skóry walizę, Rząkier przechadzał się po pokoju, z nerwów skubiąc wąs. W końcu, kończąc oględziny, złapał kartkę papieru i pióro.

Bracie towarzyszu Warenie! - zaczął, ale chwilę później pokręcił przecząco głową i wziął następną kartkę.

Waszmościowie!

Oto, w czas gdy pozostało mi przerachować ostatnią uncję kopów, nieoczekiwana wiadomość o wadze państwowej zwróciła mą uwagę, każąc oderwać od tak przyjemnego zajęcia i z miejsca wsiąść na mego karosza. Wierzcie mi, że z niepohamowaną radością odwdzięczyłbym się za Waszmościów pomoc, ale czas nagli. Mam nadzieję, że kiedyś jeszcze przydarzy się okazja na spłatę długu. Z życzeniami najlepszego zdrowia, Rząkier.

Nie zwracając uwagi na dziwne pomruki, dochodzące gdzieś z tyłu, podniósł wiadomość na wysokość oczu i jeszcze raz dokładnie przeczytał, wczuwając się w rolę jednego z Poborców. Po chwili doszedł do pocieszającego wniosku, że być może łebkowie zaniechają pościgu, pomyślawszy, iż Rząkier odczuwa prawdziwy smutek z powodu nagłego wyjazdu lub, co jeszcze bardziej absurdalnego, że sprawa, w której wyjechał, była tak pilna, że nie mogła czekać nawet pięciu minut. Choć taki właśnie był pocieszający wniosek, trubadur szczerze wątpił, aby jego (kompani) okazali się aż takimi półgłówkami, żeby w to uwierzyć.

W pewnym momencie pomruki rozlegające się gdzieś z tyłu przybrały na sile, każąc Rząkierowi oderwać się od listu. Miejscowy stojący za jego plecami wykonywał jakieś dziwne ruchy rękami, bełkocząc coś pod nosem.

- Skończyłeś pakować? - zapytał groźnie podnosząc brew.

- No, nie całkowicie.

- Jak to: nie całkowicie? Sądzę, że zwracasz się do mnie z jakąś ważną sprawą, skoro pozwalasz sobie na przerwę..?

- Tak, panie, oczywiście, że tak... Chodzi o to, że właśnie przed chwilą ktoś próbował się tu dostać - zakomunikował, kłaniając się. Jego twarz zmarszczyła się jak suszona śliwka, gdy spróbował udać minę człowieka pełnego bojaźni i uwielbienia. Na szczęście, Rząkier zbytnio się przeraził, żeby zwrócić uwagę na grymas na twarzy Miejscowego. Zaczął nerwowo przebierać palcami.

- Kto tam jest i czego chce?

- Jakiś człek powiada, żeby waszmość Rząkier się nie śpieszył tak szybko... Zdaje się, że właśnie to chciał przekazać.

- Więc po co się dobijał? - zapytał wierszokleta, czując jak połowa kamienia spada mu z serca, a jednocześnie siląc się na groźny wyraz twarzy.

- Ano, widocznie chciał to waszmości przekazać osobiście... - odpowiedział z satysfakcją, pozwalając sobie na uśmiech, co było w tym momencie przejawem niezwykłej poufałości. Ale gdy tylko spojrzał na Rząkiera, mina mu zrzedła. Rzyć twoja kopana... - pomyślał tylko, kłaniając się nisko i odchodząc.

Gdy chwilę później trubadur dźwigał wypełnioną po brzegi walizę, na myśl mu nawet nie przyszło, gdzie tak właściwie się podzieje. Schodząc po drewnianych schodach przyszło mu do głowy, aby udać się do Królowej z niespodziewaną wizytą, ale perspektywa spotkania się z jej małżonkiem szybko wybiła mu ten pomysł z głowy. Później, gdy rozglądał się naokoło w poszukiwaniu bezpiecznego wyjścia, pomyślał o swojej dawnej drużce Jedyfer z Edynburgu. Ten pomysł znacznie bardziej przypadł mu do gustu, dlatego uśmiechnął się pod wąsem i jeszcze raz przeczesał gospodę w poszukiwaniu drzwi lub okien.



Gospoda "W Młodym Dębie" w znacznej mierze oddawała obraz chaty, opisany w "Panieneczce Jadze" sławnego na ten czas autora wielu wulgarnych opowiadań, przykrytych pod przykrywką bajek "na dobrą noc". Jak sama nazwa wskazywała, gospoda mieściła się dokładnie w dębie, przy tym trzeba zaznaczyć, największym, jaki od tysiąca lat wyrósł w Podziemiu. Właściciel, szanowany ziemianin, oczywiście skorzystał z tak niecodziennego położenia gospody, z jakiej to przyczyny na co dzień miejsce to było oblegane przez osoby ceniące sobie prywatność. Spotkać tam można było na przykład Poborców, znanych ze swojej siły... Zapewne zaciekawi drogiego czytelnika, czym zajmowali się Poborcy. Otóż, Podziemie było, co już czytelnik wie, miejscem rojącym się od plugawych stworzeń typu Liszaji czy Ognistych Podmiotów, z którymi to potworami mieszkańcy nie radzili sobie zbyt dobrze; nic więc dziwnego, że gotowi byli zapłacić niebotyczne sumy, aby się od nich uwolnić. Jako że tawerna mieściła się na wysokości pięćdziesięciu piętów nad ziemią, do wejścia prowadziły dwie pary schodów z jednej i drugiej strony drzewa, ale tylko jedna z nich używana była przez gości, odwiedzających lokal. Z drugiej zaś korzystał personel.

Gdy znużony wędrownik poznał już zewnętrzny wygląd tawerny, przychodziła kolej na zapoznanie się z wnętrzem, które nie było już tak imponujące; zaraz po wejściu, w nozdrza uderzał nieprzyjemny zapach czosnku, który, jak wierzył gospodarz, miał zabezpieczać gospodę przed wąpierzami. Ze ścian zwieszały się wiązki suszonych warzyw i kępy wędzonych kiełbas. Podłoga była wyściełana trocinami.

Trzeba wspomnieć, że pierwsze piętro dzieliło się na dwie części, przedzielone równie pożółkłą, co w komnatach na górze ścianą. Pierwsza część składała się z bufetu, schodów prowadzących na górę, balkonu połączonego z głównym wyjściem i paru stolików, drugą zaś część zajmował stół do gier i kilka innych atrakcji, o wejściu do kuchni nie wspominając. Co do komnat, nie było ich tak znowu wiele - na drugim piętrze, czyli piętrze mieszkalnym, mieściło się pięć pokoi, tak zwanych "z widokiem" i pięć... zapewne bez niego. Choć każdy przyzwoity gospodarz dba o wygodę klientów, i w tej części lokalu nie można zauważyć niczego przemawiającego za tym, żeby spać tu, a nie w gospodzie naprzeciw. Pożółkłe ściany, chociaż malowane były pół roku temu, niewygodne, trzeszczące łóżka, chrupiąca pod nogami podłoga, prześwitujące zasłony...



To prawda, gospoda rzeczywiście była dość pokaźnych rozmiarów, a przynajmniej część bufetowa, mieszcząca się na pierwszym piętrze, gdzie to Rząkier spędzał najwięcej czasu. A jednak nigdzie nie mógł znaleźć żadnego wyjścia, czy chociażby tymczasowej kryjówki, której teraz potrzebował nad wyraz pilnie. Stoły na wprost, wyjście główne pod balkonem... Nagle twarz trubadura rozjaśniła się w szerokim uśmiechu; No tak, przecież jest jeszcze jedno wyjście... Ale zaraz uśmiech zniknął, gdyż wierszokleta niestety nie przewidział, że drugie wyjście będzie miało tak niefortunne dla niego położenie. Trubadur ostrożnie wyjrzał w stronę balkonu; nie mylił się - kupa mięśni siedząca przy jednym ze stolików, zaśmiewała się rubasznie z żartu o Dziewce Marylce. Rząkier przeklął w duchu i rozejrzał się ponownie, ale jak by nie patrzeć, Poborcy mieli wspaniały widok na wnętrze lokalu, zagrodzony i tak dość niskim parapetem i szybą. W tej chwili coś natchnęło Rząkiera. Był to, co prawda, dość niebezpieczny pomysł, ale i tak ostatni, jaki mu pozostał. Lewą ręką sięgnął do włącznika i zapalił światło, a prawą pociągnął walizę. Jego napięty do granic możliwości umysł skonstatował, że jeśli będzie się przemieszczać plackiem do ściany, nie zasłoni światła, które padając na szklaną szybę, przysłoni łebkom widoczność. Jakoś dobrze mu było na myśl, że nie dowie się, co z nim zrobią, gdy dowiedzą się, że sakiewka u jego pasa przepełniona jest kamieniami.

Pięć kroków przy ścianie później, pozostało mu tylko nacisnąć klamkę, co zrobił bez najmniejszego wahania. Nagły powiew powietrza o czosnkowym zapachu nie przygwoździł go do ściany - przeciwnie, woń czosnku wydała mu się teraz wonią najprzyjemniejszą na świecie. Ale gdy tylko zamknął za sobą drzwi, pojął, że największym na świecie błędem jest ... taktyczny odwrót.

Nagle jedna z siedzących przy stole kobiet podeszła do niego i z wdziękiem zatrzepotała (zbyt długimi) rzęsami, kołysząc przy tym biodrami tak, że Rząkier dziwił się później, że nie wyrżnęła w trociny.

- Waszmość Rząkier, jeśli się nie mylę? - zagadnęła, stojąc zadziwiająco blisko niego. - trubadur uśmiechnął się szelmowsko i bezceremonialnie wlepił wzrok w jej (zbyt duży) biust. W odpowiedzi dziewczyna, jakby w ogóle na to nie zważając, pisnęła, uśmiechając się promiennie, białymi, jak talerze pani Zofii ząbkami.

- Uwielbiam pańskie poezje... Przeczytałam chyba wszystkie tomy, ale i tak najbardziej podobało mi się "Pół Wieku Poezji"... Mam nadzieję, że nie opuszcza nas pan na długo..? - jej wielkie sarnie oczy padły na walizę trubadura. Rząkier szybko pokręcił głową, uśmiechając się jeszcze szerzej.

- Oczywiście, że nie... Powiadając ze szczerością, z chęcią bym poznał urodziwe panienki bliżej... - siedzące przy stole kobiety uśmiechnęły się (zupełnie jak harpie do swojej ofiary) gestem zapraszając wierszokletę do stołu, z którego zaproszenia z chęcią skorzystał. Jakoś wcale nie zdziwiło go, że stół był całkowicie pusty; zbyt zajęty był podziwianiem otaczającego go przepychu. Najbardziej przypadła mu do gustu cycata blondynka o wąskich niebieskich oczach, przez co wyglądała, jakby samym wzrokiem mówiła "tu jestem, „Rząki".

- Nie jesteś stąd, co? - zapytała właśnie; trubadurowi w sumie nawet się podobało, że z miejsca przeszła na "ty". Zaśmiał się tylko pobłażliwie.

- W sumie, zanim tu trafiłem, przebyłem dość pokaźny kawał świata... Nilfgaard i te sprawy... - kobiety pokiwały głowami, jakby ze zrozumieniem, a uśmiechy na ich twarzach poszerzyły się jeszcze bardziej. Ręka blondynki przesunęła się o dwa łokcie w dół od poprzedniej pozycji (patrz, ramię Rząkiera), co wywołało u niego trochę nieobecny wzrok.

- No, no... Ja - ale nie dane mu było dojść do słowa, gdyż blond piękność z zadziwiającą precyzją zatkała mu buzię. Nawet nie wypowiedział słowa sprzeciwu (bo i jak), gdy poczuł, że coś, a raczej ktoś, powoli ściąga z niego odzież. Gdy w końcu udało mu się, choć niechętnie, oderwać od ust dziewki, spojrzał na nią rozbieganym wzrokiem i sapnął:

- Czekaj, nie wiesz może gdzieś tu... - widać ta w lot pojęła o co się rozchodzi, bo drapieżnie wyszczerzyła zęby i wskazała głową na drzwi do kuchni.

Już nie dbając o resztę świata, Rząkier zamknął za sobą drzwi, rozglądając się tylko w obawie, czy czasem nie będzie miał żadnych świadków. Gdy się okazało, że nie ma się co martwić (nawet nie chciało mu się zastanawiać, co się stało z dwunastoosobowym personelem), z lubością wpił się w głodne usta blondynki. Jego ręka niby przypadkiem powędrowała w stronę (sylikonowych?) piersi, co sprawiło, że ich właścicielka zachichotała i zabrała się za dalszą wędrówkę po ciele trubadura. Nagle, gdy właśnie miał jęknąć z rozkoszy, otwarte z trzaskiem drzwi zamieniły odgłos w jęk zawodu. Jednocześnie Rząkier przetarł oczy z niedowierzaniem.

- Gedert?! Co TY tutaj robisz?!

- Nie mam czasu na tłumaczenie, lepiej odejdź! - wierszokleta spojrzał na druha, jakby ten zwariował i już miał przenieść wzrok na piękność, gdy z przerażeniem stwierdził, że nie ma tu już żadnej blondynki, a zamiast niej, sycząc i skrzecząc, do tylnych drzwi wycofuje się najzwyklejsza na świecie harpia.

- O boże słodki! - zdążył krzyknąć, zanim obficie zwymiotował na podłogę.

Gdy kilkanaście mrugnięć okiem później doszedł do siebie, odgłosy (zadziwiająco krótkiej) walki ucichły, a jego stary przyjaciel, taki sam, jak łebkowie na balkonie, Poborca, stał przy ścianie, opierając się na mieczu.

- Ach, Rząkier, zawsze musisz się wpakować w jakieś gówno... Powiedz, jak ci się to udaje, co? - Gedert nie zdołał długo utrzymać ganiącej miny, bo w chwilę później już się uśmiechał od ucha do ucha. Obaj mężczyźni padli sobie w objęcia, jak gdyby nigdy nic.

- No wiesz... Ma się ten talent - odpowiedział mrugnięciem Rząkier, nadal jednak lekko wzdrygając się. - Cobyś zawsze przybywał uratować mą poetycką rzyć. A tak na marginesie... Skąd ci przyszło do głowy, żeby kogoś tu szukać?

- No tak, zapewne nie zastanawiałeś się, co się stało z personelem?

- ...

- A więc pewnie zaskoczy cię to, gdzie się podział szef i kilkunastu Miejsowych. Jadłeś dzisiaj śniadanie, druhu? - Rząkier ledwo widocznie pokiwał głową, jakby za nieprawidłową odpowiedź miał stracić głowę, w odpowiedzi na co Gedert spojrzał na niego znacząco i pokiwał głową. Trubadur po raz drugi w ciągu tego krótkiego czasu zwrócił resztę zawartości żołądka, prosto na piękny puchaty dywan.

- Nie szczędź sobie, Rząkier... - powiedział Poborca uśmiechając się krzywo.

- Ale życia i tak im nie zwrócisz... Nagle trubadur szybko przetarł usta rękawem i podniósł głowę. - Czy wchodząc tu nie zauważyłeś grupki znajomych? - zapytał rozglądając się na boki. - Mówisz o tych Poborcach, co siedzieli na balkonie..? - Gedert usiadł na podłodze i splótł ręce na mieczu. - Zgaduję, że pytasz z czystej ciekawości? - w odpowiedzi na pytanie Rząkier skinął głową, nie kryjąc jednak uśmiechu. - Jeśli tak, zapewne nie wzbudzi to twojego zainteresowania, że udali się w pogoń za resztą harpiów - spojrzał spode łba i odwzajemnił uśmiech. Rząkier odetchnął głęboko i usadowił się obok Poborcy.

- A co tak w ogóle u ciebie słychać, Gedert, druhu?...

***

Jak więc drogi czytelnik widzi, Podziemie nie jest zwyczajnym państwem ze zwyczajnymi prawami... W końcu nie codziennie spotyka się Poborców, czy Harpie. I zapewne zgodzi się ze mną czytelnik, kiedy powiem, że podróż do Podziemia nie należy do podróży najprzyjemniejszych, a już z pewnością nie należy do tych podróży, po których pozostają tylko i wyłącznie pozytywne wspomnienia.

Możliwe, że czytelnik chciałby dowiedzieć się, czemu mieszkańcy Podziemia wstają o nieodmiennie stałej porze, dlaczego ich wymuszony uśmiech ma utrzymać się do obiadu, a także, co stało się z Rząkierem, czy jaki los spotkał harpie i Poborców, którzy rzucili się za nimi w pogoń. I wie czytelnik co? Dość mam pieprzenia o Rząkierze i jego druhu Gedercie. Choć nie przeczę, że los Harpiów jest dla mnie obojętny... Mam nadzieję, że tyle wystarczy. A jeśli jesteście ciekawi dalszych przygód naszych bohaterów, łaskawie proszę.

***

Mam nadzieję, że się spodobało, o ile dotrwaliście aż tutaj ;D


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Phobia



Dołączył: 31 Mar 2007
Posty: 47
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/10

PostWysłany: Nie 20:51, 15 Kwi 2007    Temat postu:

Dotrę do końca. Teraz nie mam czasu. Ale dotrę. Za tydzień. Obiecuję.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Phobia



Dołączył: 31 Mar 2007
Posty: 47
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/10

PostWysłany: Nie 16:48, 29 Kwi 2007    Temat postu:

Dotrwałam. Podobało się. Zwłaszcza blondynka _+_

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Mondrala



Dołączył: 31 Mar 2007
Posty: 400
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/10
Skąd: Ze Stumilowego Lasu

PostWysłany: Pon 13:52, 30 Kwi 2007    Temat postu:

O, nie ma to, jak wylewność...

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum GRONO (NIE) ODKRYTYCH TALENTÓW Strona Główna -> Jednoczęściówki Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Możesz pisać nowe tematy
Możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
cbx v1.2 // Theme created by Sopel & Programy